To, co własne i wspólne zarazem – czyli paradoks dziedzictwa

miesięcznik „Kraków” – luty 2019

Jako antropolog kulturowy zakładam, że jedyny świat, jaki dla mnie istnieje, to ten w mojej głowie. Moja indywidualna kultura jest medium, które zapośrednicza do mojej świadomości to, co mnie otacza; co widzę, jak widzę, jak intepretuję, jakie emocje we mnie wzbudza. Znaczenia, które nadaję otaczającemu mnie światu, wynikają z niej. Na moją indywidualną kulturę składa się ogromne uniwersum – znaków, mitów, symboli, wydarzeń, słów i ich semiotyki, wierzeń, ideologii, wspomnień, przemyśleń, odczuć emocjonalnych i fizycznych, odruchów, ruchów, marzeń, dążeń, oczekiwań moich i innych wobec mnie… a także moje dziedzictwo.

Jako dziedzictwo rozumiem więc powyższe i inne jeszcze elementy, nazwijmy to, interpretacyjnej sieci kultury, które w jakimś stopniu związane są z tymi – za Arjenem Appadurai’em – ideoobrazami, które współdzielę z tymi, z którymi żyję. Nie musi to być moja żona, czy kolega z pracy – choć i tak być może. Ale w grę wchodzi choćby mój współrodak z drugiego końca Polski, bo dzięki rewolucji informacyjnej, która kontynuuje swoją zmianę świata przynajmniej od wynalezienia druku, jestem z nim w milczącym porozumieniu; porozumieniu tożsamości, poczucia wspólnoty – a to właśnie za sprawą współdzielenia tych elementów porządkujących, które nazywam „dziedzictwem”. Możemy inaczej je odczytywać, tworzyć na nowo, przeinterpretowywać – wciąż jednak naszym punktem odniesienia są te same elementy.

Jacques Lacan pisał o „pikowaniu” – ma ono miejsce wtedy, gdy niektóre symbole, mity, czy szerzej: punkty odniesienia w sposób szczególny naciągają strukturę naszego „pola ideologicznego”. Kontynuując lacanowską metaforę przybrawszy ją jednocześnie w cokolwiek trywialne, jednak być może użyteczne wizualne wyobrażenie, widzę sieć kultury, składającą się z moich nabytych przedsądów, którą narzucam na rzeczywistość, by nadać jej znaczenie, by ją zrozumieć i uporządkować. Niektóre płaszczyzny tejże sieci, sploty, punkty „za-pikowane”, lepiej służą mi do zrozumienia świata; ogniskują, ściągają rzeczywistość, która w nich jawi mi się zrozumiała i uchwytna. A te właśnie, które współdzielę z innymi, nazywam naszym wspólnym dziedzictwem.

Dziedzictw mogę mieć wiele. Wszędzie tam, gdzie lokuję swoją tożsamość w odniesieniu do innych, tam znajdę i swoje dziedzictwo; tam znajdę te węzłowe sploty mojej kultury, które rozpoznać bym mógł także u drugiego człowieka. Dziedzictwo mogę odnieść do swojej rodziny, swojego pochodzenia. To z pewnością pierwsze, które poznawałem i wykształcałem w sobie – ucząc się mówić i myśleć od moich rodziców, uczyłem się od nich jednocześnie jak rozumieć świat i jak ogniskować otaczające mnie znaki, jakie nadać im znaczenia. Ale jednak moi rodzice współtworząc ze mną rodzinne dziedzictwo, odtwarzali również szersze kręgi interpretacyjne, do których wtedy należeli – współdzielone z innymi. Dziedzictwo krakowskie, dziedzictwo małopolskie, narodu polskiego, europejskie, chrześcijańskie… Tata mój w stanie wojennym był czynnym działaczem podziemia demokratycznego – gdy byłem jeszcze dzieckiem, to wspomnienie jego działalności było w mojej rodzinie jeszcze bardzo żywe. W ten sposób poprzez moje rodzinne dziedzictwo włączyłem się w „solidarnościowy” etos. A zatem to szersze dziedzictwo wkradło się w moje życie za sprawą tego bardziej osobistego. Podobnie jak pisarska przeszłość mojego pradziadka, czy mała biblioteka zgromadzona przez kolejne pokolenia w rodzinnym domu poprzez osobiste doświadczenie o cokolwiek rozmytych i trudnych do uchwycenia odcieniach, wpisały mnie  – czy tego chciałem, czy nie – w swoistą formację kulturową. Aż poszedłem do szkoły, by następnie wieść coraz bardziej samodzielne życie – spotykając się z kolejnymi dziedzictwami. Szalik klubowy i wypady na mecze jednej z krakowskich drużyn; boisko szkolne, a na nim moi koledzy w koszulkach piłkarskich idoli; edukacja w szkole muzycznej i otoczenie nazwisk wielkich kompozytorów i wybitnych muzyków; czy przynależność do harcerstwa i idące za tym bardziej, lub mniej oficjalne ideały… W pewnym momencie ten natłok różnych interpretacji może namieszać w głowie – wtedy zazwyczaj młodzi ludzie tracą rezon i nieraz gubią się w tym tożsamościowo-kulturowym skomplikowaniu. Może z czasem dokonuje się selekcja? Może z czasem nasza tożsamość się precyzuje i wtedy wybieramy to, co „za-pikuje” naszą sieć – i ze wszystkich rozmaitych dziedzictw wytwarzamy nasz własny, autorski, niepowtarzalny – choć wciąż zmienny – konglomerat-wszechświat interpretacyjny? Już nie tylko uczymy się dziedzictw, wtedy także je tworzymy, porównując nasze z tymi, którymi operują inni, szukając punktów stycznych, ale i negocjując i dyskutując te, które są rozbieżne.

Słowem: mam swoje własne dziedzictwo. Jedyne i niepowtarzalne. Jednak składa się ono z interpretacyjnych klisz, które w większym lub mniejszym stopniu podzielam z innymi.  Oto więc paradoks dziedzictwa – jest własne, ale i wspólne; indywidualne, a jednocześnie grupowe. Biorę je od świata, przetwarzam, a następnie daję – umieszczam w uniwersum kulturowym moją własną wersję.

#dziedzictwo

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *